2014-03-26

Prolog

               Od zawsze powtarzano mi, że jestem najnormalniejszą córką i dziewczyną, jaką tylko mógł wydać świat. Wiecznie uśmiechniętą, piękną, bez wrodzonych wad i niedoskonałości. Było dobrze, nawet świetnie, spędziłam te siedemnaście lat w szczęściu i beztrosce, otoczona ludźmi, którzy się o mnie troszczyli. Codziennie rano widziałam moją mamę, przygotowującą w zadumie śniadanie dla mnie, przeważnie jajka na bekonie, które jako jedyne z resztą jej wychodziły, tatę czytającego gazetę z kubkiem kawy, który dostał na swoje czterdzieste urodziny i starszego brata Christiana, omawiającego niedawno co opracowaną taktykę na pokonanie Dzikich Lwów, konkurencyjnej drużyny piłkarskiej, której Chris nienawidził już od pierwszego meczu. W szkole zawsze czekały na mnie Sara i Olimphia wraz z porcją najświeższych plotek z życia szkoły. Na przerwach próbowałam zwrócić uwagę Williama Rogersa, uroczego zastępcy przewodniczącego szkoły, który unikał mnie jak ognia i próbował mnie olewać, na jego nieszczęście – na marne. Ja się jednak nie zniechęcałam. To dawało mi energii na resztę dnia i na rozpoczęcie nowego z uśmiechem na ustach. Wśród znajomych zawsze byłam uważna jako osobę, której nigdy nie kończy się dobry humor. Nauczyciele uwielbiali mój entuzjazm, ludzie podziwiali lekkie podejście do życia, przyjaciele starali się do mnie upodobnić za wszelką cenę. Cóż za naiwność.
               Tak naprawdę nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób moje życie tak nagle się zmieniło. Byłam jedną z popularniejszych dziewczyn w liceum, a w jednej chwili stałam się dla wszystkich powietrzem, i to zapomnianym. Dosłownie. Po prostu zniknęłam z ich pamięci. Mama już nie przygotowywała dla mnie śniadania, nie miała dla kogo go robić. Tata nie pił już porannej kawy z ulubionego kubka, który dostał na czterdzieste urodziny, nikt mu go nie kupił. Christian nie gadał jak najęty o przygotowywaniach do meczu, nikt nie zachęcił go do zapisania się do drużyny. Po prostu zniknęłam.
               A w każdym razie zostałam przeniesiona do ogromnego, zupełnie mi nieznanego Londynu. Jak się tam znalazłam? Księżyc mi pomógł. Tak w każdym razie podpowiadał mi złośliwy głosik w głowie, który pojawił się właśnie w momencie, gdy znalazłam się na London Bridge jesiennym wieczorem, dwudziestego czwartego listopada. Rzadko kiedy się odzywał, ale kiedy już to robił, pojawiał się bez zapowiedzi, całkowicie nieoczekiwanie. To właśnie on zaznajomił mnie z zasadami, które od tamtej chwili rządziły w moim życiu. Już nie byłam człowiekiem, a w każdym razie zwyczajnym człowiekiem. Bo chyba możliwość zmiany w lisa, umiejętność bycia niewidzialną i wyskakiwanie pary lisich uszu za każdym razem, gdy jest się nieszczęśliwą bądź zagubioną nie przychodzi wraz z mlekiem matki?
               Próbowałam wieść normalne życie w Londynie. Wróciłam tu, gdy bez skutku chciałam wmówić moim rodzicom, że jestem Renee, ich córka, ich oczko w głowie. Postanowiłam jednak zniknąć, kiedy mama zagroziła mi policją. To nie miało sensu. Oni z dziwnego powodu mnie nie pamiętali, a ja już zdążyłam się zmienić. Mieszkałam z wieloma lokatorami, w końcu jednak ulokowałam się na stałe w Zachodnim Londynie, wprowadzając się do jednorodzinnego domku razem z Suzanne Devins i Aaronem Schotchem, jej chłopakiem. Susan znałam z pracy, obydwie większość weekendów spędzałyśmy w kwiaciarni "Pod różą Alicji". Nigdy nie dowiedzieli się prawdy o mnie. Utrzymywałam, że jestem zwyczajną dziewczyną bez studiów, która czasami gra w parku na gitarze, a do szczęścia wystarczy jej koc i trochę jedzenia, a oni to kupili.
               Mimo to, nigdy nie potrafiłam odgonić od siebie myśli, że powinnam coś zrobić w sprawie mojego dziwactwa. Nie mogłam do końca życia być dziewczyną-lisem. Kto chciałby być z takim wybrykiem natury, który utrzymuje, że Księżyc przeniósł go na drugi koniec globu? Bałam się iść do lekarza, czy jakiegoś innego świra. Doskonale wiedziałam, że od razu zaprowadziliby mnie do laboratorium i robili na mnie przeróżne badania i testy. Co by mi to dało? Tylko dodatkową, zupełnie niepotrzebną dawkę bólu i upokorzenia.

To moja krótka, dwudziestodwuletnia historia życia. Nazywam się Renee Widson, jestem dziewczyną-lisem, studentką drugiego roku studiów na kierunku historii sztuki, zapomnianą przez bliskich blondynką z czarnymi oczami. Wgłębiasz się w dalszy ciąg opowieści, który pisze każda chwila, umykająca nam spod palców? A może uciekniesz, zostawiając mnie samą z nierozwiązanymi problemami, komplikacjami i chwilami radości? Zdecyduj. Czas ucieka.

4 komentarze:

  1. Interesujące. Z opinią wstrzymam się do pierwszego rozdziału, ale fakt, robi wrażenie. Oryginalny pomysł - nigdy nie czytałam takiego opowiadania - o takiej tematyce.
    Pozdrawiam
    http://cruel-crime.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na chwilę do siebie, zostałaś nominowana do konkursu.
    http://cruel-crime.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawego stworka z niej zrobiłaś. Kobieta-lis? Tego jeszcze nie było, a ja lubię oryginalność, więc zastanę tu na dłużej.
    Z księżycem zawsze kojarzyły mi się wilki, dlatego intryguje mnie, jak to wykombinujesz z lisem. Dlaczego jej właśni rodzice jej nie pamiętają? Tak bardzo się zmieniła czy po prostu została wymazana z niej pamięci? Jeśli tak, to dlaczego? Tyle pytań, okrągłe zero odpowiedzi.
    Masz bardzo lekki styl, którym umiesz zaciekawić. Wszystko zostało nam nieźle przedstawione, nie zdradzasz jednak za wiele, co zachęca, aby tu jeszcze wpaść.
    Czekam na nn.
    Pozdrawiam,
    Czarna Mamba

    OdpowiedzUsuń
  4. No no takiego czegoś jeszcze nie czytałam. Dziewczyna, która zamienia się w lisa brzmi bardzo ciekawie. Jestem ciekawa jak to się stało, że wszyscy tak nagle o niej zapomnieli. Lecę do pierwszego rozdziału :)

    http://nathalie-rose-stories.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń