Od
zawsze powtarzano mi, że jestem najnormalniejszą córką i dziewczyną, jaką tylko
mógł wydać świat. Wiecznie uśmiechniętą, piękną, bez wrodzonych wad i
niedoskonałości. Było dobrze, nawet świetnie, spędziłam te siedemnaście lat w
szczęściu i beztrosce, otoczona ludźmi, którzy się o mnie troszczyli.
Codziennie rano widziałam moją mamę, przygotowującą w zadumie śniadanie dla
mnie, przeważnie jajka na bekonie, które jako jedyne z resztą jej wychodziły,
tatę czytającego gazetę z kubkiem kawy, który dostał na swoje czterdzieste
urodziny i starszego brata Christiana, omawiającego niedawno co opracowaną
taktykę na pokonanie Dzikich Lwów, konkurencyjnej drużyny piłkarskiej, której
Chris nienawidził już od pierwszego meczu. W szkole zawsze czekały na mnie Sara
i Olimphia wraz z porcją najświeższych plotek z życia szkoły. Na przerwach
próbowałam zwrócić uwagę Williama Rogersa, uroczego zastępcy przewodniczącego
szkoły, który unikał mnie jak ognia i próbował mnie olewać, na jego
nieszczęście – na marne. Ja się jednak nie zniechęcałam. To dawało mi energii
na resztę dnia i na rozpoczęcie nowego z uśmiechem na ustach. Wśród znajomych
zawsze byłam uważna jako osobę, której nigdy nie kończy się dobry humor. Nauczyciele
uwielbiali mój entuzjazm, ludzie podziwiali lekkie podejście do życia,
przyjaciele starali się do mnie upodobnić za wszelką cenę. Cóż za naiwność.
Tak
naprawdę nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób moje życie tak nagle się zmieniło.
Byłam jedną z popularniejszych dziewczyn w liceum, a w jednej chwili stałam się
dla wszystkich powietrzem, i to zapomnianym. Dosłownie. Po prostu zniknęłam z
ich pamięci. Mama już nie przygotowywała dla mnie śniadania, nie miała dla kogo go robić. Tata nie pił już porannej
kawy z ulubionego kubka, który dostał na czterdzieste urodziny, nikt mu go nie kupił. Christian nie
gadał jak najęty o przygotowywaniach do meczu, nikt nie zachęcił go do zapisania się do drużyny. Po prostu
zniknęłam.
A
w każdym razie zostałam przeniesiona do ogromnego, zupełnie mi nieznanego Londynu.
Jak się tam znalazłam? Księżyc mi pomógł. Tak w każdym razie podpowiadał mi
złośliwy głosik w głowie, który pojawił się właśnie w momencie, gdy znalazłam
się na London Bridge jesiennym wieczorem, dwudziestego czwartego listopada. Rzadko
kiedy się odzywał, ale kiedy już to robił, pojawiał się bez zapowiedzi,
całkowicie nieoczekiwanie. To właśnie on zaznajomił mnie z zasadami, które od
tamtej chwili rządziły w moim życiu. Już nie byłam człowiekiem, a w każdym
razie zwyczajnym człowiekiem. Bo chyba możliwość zmiany w lisa, umiejętność bycia niewidzialną i wyskakiwanie pary lisich uszu za każdym razem, gdy jest się nieszczęśliwą bądź zagubioną nie przychodzi wraz z mlekiem matki?
Próbowałam
wieść normalne życie w Londynie. Wróciłam tu, gdy bez skutku chciałam wmówić
moim rodzicom, że jestem Renee, ich córka, ich oczko w głowie. Postanowiłam
jednak zniknąć, kiedy mama zagroziła mi policją. To nie miało sensu. Oni z
dziwnego powodu mnie nie pamiętali, a ja już zdążyłam się zmienić. Mieszkałam z
wieloma lokatorami, w końcu jednak ulokowałam się na stałe w Zachodnim
Londynie, wprowadzając się do jednorodzinnego domku razem z Suzanne Devins i
Aaronem Schotchem, jej chłopakiem. Susan znałam z pracy, obydwie większość weekendów spędzałyśmy w kwiaciarni "Pod różą Alicji". Nigdy nie dowiedzieli się prawdy o mnie.
Utrzymywałam, że jestem zwyczajną dziewczyną bez studiów, która czasami gra
w parku na gitarze, a do szczęścia wystarczy jej koc i trochę jedzenia, a oni
to kupili.
Mimo
to, nigdy nie potrafiłam odgonić od siebie myśli, że powinnam coś zrobić w
sprawie mojego dziwactwa. Nie mogłam do końca życia być dziewczyną-lisem. Kto
chciałby być z takim wybrykiem natury, który utrzymuje, że Księżyc przeniósł go
na drugi koniec globu? Bałam się iść do lekarza, czy jakiegoś innego świra.
Doskonale wiedziałam, że od razu zaprowadziliby mnie do laboratorium i robili
na mnie przeróżne badania i testy. Co by mi to dało? Tylko dodatkową, zupełnie
niepotrzebną dawkę bólu i upokorzenia.
To moja
krótka, dwudziestodwuletnia historia życia. Nazywam się Renee Widson, jestem
dziewczyną-lisem, studentką drugiego roku studiów na kierunku historii sztuki,
zapomnianą przez bliskich blondynką z czarnymi oczami. Wgłębiasz się w dalszy
ciąg opowieści, który pisze każda chwila, umykająca nam spod palców? A może
uciekniesz, zostawiając mnie samą z nierozwiązanymi problemami, komplikacjami i
chwilami radości? Zdecyduj. Czas ucieka.
Interesujące. Z opinią wstrzymam się do pierwszego rozdziału, ale fakt, robi wrażenie. Oryginalny pomysł - nigdy nie czytałam takiego opowiadania - o takiej tematyce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://cruel-crime.blogspot.com/
Zapraszam na chwilę do siebie, zostałaś nominowana do konkursu.
OdpowiedzUsuńhttp://cruel-crime.blogspot.com/p/liebster-award.html
Ciekawego stworka z niej zrobiłaś. Kobieta-lis? Tego jeszcze nie było, a ja lubię oryginalność, więc zastanę tu na dłużej.
OdpowiedzUsuńZ księżycem zawsze kojarzyły mi się wilki, dlatego intryguje mnie, jak to wykombinujesz z lisem. Dlaczego jej właśni rodzice jej nie pamiętają? Tak bardzo się zmieniła czy po prostu została wymazana z niej pamięci? Jeśli tak, to dlaczego? Tyle pytań, okrągłe zero odpowiedzi.
Masz bardzo lekki styl, którym umiesz zaciekawić. Wszystko zostało nam nieźle przedstawione, nie zdradzasz jednak za wiele, co zachęca, aby tu jeszcze wpaść.
Czekam na nn.
Pozdrawiam,
Czarna Mamba
No no takiego czegoś jeszcze nie czytałam. Dziewczyna, która zamienia się w lisa brzmi bardzo ciekawie. Jestem ciekawa jak to się stało, że wszyscy tak nagle o niej zapomnieli. Lecę do pierwszego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńhttp://nathalie-rose-stories.blogspot.com/