2014-04-13

Rozdział 1.

- Jak się bawisz Aaronku? Gdzie zgubiłeś Susan? – spytałam,  kładąc głowę na kolanach przyjaciela i zanosząc się chichotem. No cóż, głowę miałam słabą. Razem z Susan upiłyśmy się już po godzinie bycia w klubie.
                    - Oj Renee… Gdybym wiedział wcześniej, jak zachowujesz się po pijaku, nigdy nie dawałbym ci nawet piwa do spróbowania. Susan tańczy z jakimś kolesiem, jak na razie kontroluję sytuację. A ty już więcej nie pijesz, jasne? Nie mam ochoty słyszeć twoich jęków, jak to cię głowa boli. – roześmiał się, gładząc mnie po głowie. Był dla mnie jak starszy brat, od zawsze namawiał i jednocześnie zabraniał niektórych rzeczy, zawsze jednak był na tyle wyrozumiały, by traktować moje głupstwa z pobłażliwością. Rzadko kiedy pozwalaliśmy sobie na sentymenty, jako jedyny nie zagłębiał się w moją przeszłość, pozwolił mi swobodnie rozpocząć nowe życie. Nigdy nie wypytywał o szczegóły, gdy widział, że nie mam ochoty o tym rozmawiać. Głównie za to go uwielbiałam. No i za te niesamowicie niebieskie oczy, ale ten fragment mogę pominąć.
                    - W takim razie pójdę daleko, żebyś nie widział i upiję się jeszcze bardziej. – mruknęłam, podnosząc się do pozycji stojącej i idąc w stronę baru, wytknęłam mu język na pożegnanie. Lekko się kiwając i co chwilę potykając doszłam do baru obsługiwanego przez ciemnoskórego, nieźle napakowanego około trzydziestolatka, serwującego właśnie partię shotów w stronę grupki imprezowiczów.
                    - Co dla ciebie, skarbie? – zapytał, uśmiechając się do mnie. Skrzywiłam się, widząc jego bliznę, ciągnącą się przez pół twarzy. Wyglądała jak zastygnięty płomień.
                    - Co ci się stało? – spytałam, wskazując palcem na bliznę. Rozszerzył lekko oczy, jakby zdziwiony pytaniem. Po chwili wybuchnął jednak śmiechem, wieszając ścierkę do wycierania blatu na ramieniu.
                    - Widzę, że mam do czynienia ze swoim. Kim jesteś, hm? Czekaj, niech zgadnę. Wiedźma? Wyglądasz na taką, która potrafi nieźle namieszać. A może wróżka? Te to dopiero lubią imprezować, śliczne ale niebezpieczne jak diabli. – zarechotał. Kiwnęłam na niego palcem, żeby się przybliżył.
                    - Lisołak. – wyszeptałam. Mężczyzna spojrzał na mnie z podziwem, cicho gwiżdżąc. Nalał mi ciemnofioletowego płynu do kieliszka, którego podstawił mi pod nos.
                    - No ładnie. Lisołak, serio? Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w swoim życiu doczekam spotkania lisołaka! Z tego co wiem, jest was niezwykle mało, nie? Jakiś rok temu słyszałem od jednego czarodzieja, że najwięcej was siedzi w Norwegii i w Stanach. Podobno na świecie istnieje was jedynie pięćdziesiąt, porażająco mało, zwłaszcza, gdy porówna się was na przykład do wilkołaków, których jest milion na całym świecie. Co więc robisz w tak okrutnym mieście jak Londyn, co? Nie sądzę, że jesteś tutaj z wycieczką.
                    - Księżyc mnie tu ulokował, ja się przystosowałam. Okrutny jest. Wolałabym jakieś bardziej słoneczne miejsce. Nie mógł mnie przenieść do Hiszpanii? Wredny dziad. – naburmuszyłam się lekko, wypijając jednym łykiem całą zawartość kieliszka – A ty? Kim jesteś, że wiesz o mnie aż tak dużo?
                    - Łowcą wampirów na emeryturze. To właśnie przez jednego wampira mam taką bliznę. Łapałem te pijawki przez dobre sto dwadzieścia siedem lat, zwiedziłem więcej świata, niż sam chciałbym i od trzech lat siedzę za barem w klubie starego przyjaciela. Nie mogłem siedzieć bezczynnie, natura łowcy zobowiązuje. – mrugnął porozumiewawczo. Zerknęłam na zegarek powieszony nad jego głową. Za pięć druga. Stawałam się coraz bardziej senna, oczy same się przymykały. Nic nie mówiąc odeszłam od baru, kierując się w stronę wyjścia. Miałam dosyć. Cała głowa mi pulsowała, czułam jak słabnę. Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle po pijaku. Słaniając się na nogach doszłam do drzwi udekorowanych neonowymi lampkami, od których jaskrawości zaczęło mi się kręcić w głowie. Co się dzieje? Co ja tu robię? Zawarczałam cicho, na czubku głowy poczułam lekkie mrowienie, spod moich blond włosów wyskoczyła para lisich uszu. Westchnęłam. Działo się ze mną coś bardzo niefajnego, na dworze było zimno, nie miałam pojęcia co robić i na dodatek pojawił się ten nieszczęsny „dodatek” – super. Odeszłam kilka kroków od klubu idąc w stronę Księżyca, który obserwował mnie dzisiaj swoją pełną okazałością. Wredny dupek. Miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, tupać i płakać. To wszystko jego wina. Nigdy mi do końca nie wytłumaczył kim jestem, dlaczego to właśnie ja zostałam wybrana i co mam robić. Zostawił mnie na pastwę losu. Czułam łzy, spływające po policzkach, chociaż było to uczucie tak odległe, że ledwie wyczuwalne. Usta zaczęły mnie parzyć, jakby dotknęły rozgrzanego metalu, z czoła kapał zimny pot. Zaczęłam chichotać z własnej bezsilności. Wszystko wokół mnie zaczęło wariować, nawet ja. Czy to wszystko było wynikiem mojej wybujałej wyobraźni? A może to tylko sen? Miałam szczerą nadzieję na to drugie. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Chyba upadłam, ale mój mózg był zbyt osłabiony by wyraźnie to zarejestrować. Głowa zaczęła jeszcze mocniej pulsować. Momentalnie się za nią złapałam, rwałam za włosy, krzyczałam, by to wszystko ustało. Miałam ochotę zginąć.
Nagle poczułam ulgę i wszystko odeszło. Już nie płakałam, myśli swobodnie przepływały do mojej świadomości. Głowa nie pulsowała, senność zniknęła, znów czułam pełną swobodę ciała. Rozejrzałam się wokoło. Ciemny pokój w niczym nie przypominał zimnego chodnika sprzed klubu. Atłasowa pościel koloru ciemnofioletowego szczelnie mnie przekrywała, kawałek mokrej szmatki powoli zsuwał się z mojego czoła. Gdzie byłam? Jak się tu znalazłam? W mojej głowie ponownie pojawił się lekki mętlik.
- Widzę, że królewna w końcu się obudziła. – usłyszałam cichy głos z kąta pokoju. Przymrużyłam oczy, próbując coś dostrzec, moja zdolność widzenia w ciemności jednak nie poskutkowała. Wciąż byłam mocno osłabiona, więc nie było to dla mnie zbyt duże zdziwienie. – On wkrótce wróci, do tego czasu odpoczywaj. Jeszcze nigdy nie widziałem lisołaka, te twoje uszy były naprawdę czadowe. – Dziecko? To z pewnością był głos dziecka, małego chłopca.
- Kim jesteś? – wyszeptałam lekko zachrypniętym głosem. W odpowiedzi rozległ się cichutki chichot.
- Nazywam się Luke. Tak w każdym razie On dał mi na imię. Wcześniej byłem chyba synem prezesa jakieś firmy na Wschodnim Wybrzeżu. Teraz szkolę się na wróża. To śmieszne, że wystarczyło zjeść przeterminowany jogurt, do którego wcześniej jakaś wróżka przez przypadek wsypała trochę swojego pyłku. – mały kształt wyszedł z mroku i w końcu mogłam dostrzec jego twarz, delikatnie lśniącą w blasku Księżyca. Wyglądał na około siedem lat, miał ciemne włosy i oczy koloru zgniłej zieleni. Jego twarz przyozdabiał szeroki uśmiech ukazujący jego drobne, śnieżnobiałe zęby. Przez moment pomyślałam, że przypomina mi Christana gdy był znacznie młodszy, szybko jednak pozbyłam się tej myśli. Już dawno przyrzekłam sobie, że nie będę wspominała swojego dawnego życia. Nie chciałam rozdrapywać starych ran. Poza niesamowitym uśmiechem chłopca moją uwagę przyciągnęły szpiczaste uszy ukryte między kosmykami włosów. Już wiele razy widziałam wróżki, nigdy jednak nie miałam do czynienia z dzieckiem-wróżem. Zmarszczyłam lekko czoło zastanawiając się, czy to w ogóle było możliwe. Historia z jogurtem zbytnio mnie nie przekonywała. – On chciał, żebyś odpoczywała – wyszeptał, teraz z lekką nutą paniki w jego głosie. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co za On? – spytałam, przekręcając lekko głowę. Chłopiec już wcześniej użył określenia „On”. Co miał na myśli?
- Nicholas Sandom, mój nauczyciel. Jest starszym wróżem ode mnie, podobno ma trzysta lat! – zawołał z cichą ekscytacją. Widać, że go podziwiał. – Znalazł Cię, gdy wracał do domu z Bristolu. Podobno zachowywałaś się jak wariatka. Dał ci jakiś zastrzyk i od razu gdzieś zniknął. Miał wrócić pół godziny temu, a wciąż go nie ma. Miałaś odpoczywać. Lepiej idź spać, szybciej wyzdrowiejesz.
- Muszę wrócić! – mruknęłam, przypominając sobie o Aaronie i Susan. Pewnie już wrócili do domu, musieli się jednak o mnie martwić, zakładając, że nie zasnęli, a ich kac nie był zbyt wielki.
- Nie możesz. On ci nie pozwoli! – zawołał, rozszerzając oczy – Będzie się strasznie martwił i chodził smutny po domu. Słyszałem jak mówił, że przypominasz jego młodszą siostrę, Julię. Zginęła podczas walki w północnych Niemczech w 1715 roku, tak w każdym razie mówił. Widziałem jej zdjęcie, była naprawdę śliczna.
- Luke. – rozległ się chłodny głos. Gwałtownie odwróciłam głowę. W drzwiach stał wysoki mężczyzna, wpatrujący się zimnym wzrokiem w chłopca, który momentalnie się skulił. – Chyba za dużo wypaplałeś naszemu gościowi. Już ci kiedyś mówiłem, co sądzę o rozmowach z nieznajomymi o mojej siostrze. – zawarczał. Luke wymamrotał ciche słowa przeprosin, plącząc się we własnych tłumaczeniach – Idź do pokoju. – mruknął, podchodząc w moją stronę. Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi i odgłos kroków oddalających się z każdą sekundą. Mój wzrok wciąż był utkwiony w mężczyźnie. Był niezwykle wysoki, jego niesamowicie zielone oczy, błyszczące niczym szmaragdy przykrywały gęste loki. Usta zacisnął w wąską linię, skóra miała kolor mleka, tak w każdym razie wywnioskowałam, widząc go w blasku Księżyca. Podobnie jak Luke miał szpiczaste uszy, w których widniało kilka kolczyków. Był szczupły, a jego mięśnie były widoczne spod skórzanej kurtki, którą miał narzuconą na ramiona. Nachylił się nade mną i przyłożył zimną dłoń do mojego czoła.
- Gorączka spadła, źrenice nie są już tak rozszerzone, ogółem wyglądasz dobrze. Lek od Emmy najwyraźniej poskutkował. – westchnął, przecierając dłonią oczy, po czym głośno ziewnął – Co taki lisołak jak ty robił pośrodku londyńskiej ulicy? Gadałaś jakieś bzdury o Księżycu, lepiej, żeby tego nie słyszał. – zachichotał, przysłaniając usta ręką.
- Sama nie wiem. Wyszłam z klubu i momentalnie zaczęłam się źle czuć. Moja głowa strasznie pulsowała, wszystko mi się mieszało, nie wiedziałam, co się dzieje. A potem wszystko minęło, gdy się tutaj obudziłam.
- Rozumiem. – mruknął w zamyśleniu drapiąc się po głowie. Po chwili jednak nią pokręcił, przybierając lekki uśmiech. – Nie sądzisz, że kultura obowiązuje, by się przywitać? Nicholas Sandom, do usług.
- Renee Widsom, miło. – wymamrotałam, czując, jak bardzo absurdalna była ta sytuacja. Leżałam w łóżku jakieś trzystuletniego wróża, niedawno nie wiedziałam nawet jak się nazywam, a Susan z Aaronem siedzą w domu i pewnie się zamartwiają, gdzie jestem. Czy ta noc mogła się skończyć gorzej?

Cześć! Rozdział całkiem mi się podoba, chociaż chyba napisałam go zbyt chaotycznie. Zaraz wezmę się za szukanie bety, bo sama mieszam się przy sprawdzaniu błędów i jestem pewna, że zostawiłam ich tu całkiem sporo. A jak według Was wyszedł rozdział? Koniecznie napiszcie komentarz! :)